niedziela, 13 listopada 2016

YSL Rouge Volupte Shine 6, 49, 50, 52 & Rouge Volupte Sheer Candy 4

Zastanawiałam się od dłuższego czasu, czy napisać osobne recenzje do każdej z pomadek, o których dziś Wam opowiem, jednak ostatecznie stwierdziłam, że one są bardzo do siebie zbliżone, także nie ma sensu rozdzielać ich na kilka postów, będzie porównanie wszystkich w jednym miejscu. Jeśli jesteście ciekawe mojego zdania, to zapraszam do czytania.
YSL Rouge Volupte Shine to pomadki, które mają na ustach dawać efekt błyszczyka, a jednocześnie pielęgnować je i otulać przepięknym kolorem. Rouge Volupte Sheer Candy to seria bardziej balsamowa, jeszcze delikatniejsza, zostawiająca również odrobinę koloru, jednak bardziej mająca się skupić na właściwościach nawilżających i odżywiających usta.
Posiadam pięć odcieni, z czego 3 pochodzi z odświeżonej wersji pomadek, która wyszła na wiosnę 2016 (kolory 49 Rose St Germain, 50 Fuchsia Stiletto, 52 Trapeze Pink), natomiast odcień 6 (Pink In Devotion) pochodzi ze starszej edycji. Odcień 4 (Succulent Pomegranate) jest inną serią i ma też inne, srebrne opakowanie.
Opakowania, jak same możecie stwierdzić przykuwają uwagę. Są luksusowe, ciężkie, błyszczące, po prostu piękne. A co mamy wewnątrz? Już mówię. Zrobię może osobno przegląd każdego odcienia, żebyście wiedziały, jakie są ewentualne różnice między nimi. Łączy je natomiast łatwość w nakładaniu, one jakby się ślizgają, co jest super komfortowe. Ponadto wszystkie mają według mnie jednakowe właściwości nawilżające na poziomie średnim w stronę wysokiego.

Rouge Volupte Sheer Candy #4 Succulent Pomegranate
Zacznę swój opis od Candy. Numer 4 to taki czerwonawy róż. Po nałożeniu na usta jest widoczny, jednak u mnie bardziej podkreśla naturalną czerwień warg, niż daje jakiś super mocny kolor. Jestem najbardziej zawiedziona tym kolorem z jednego względu - on nie wytrzymuje u mnie nawet godziny. Mam wrażenie, że zachowuję się całkowicie jak pomadka ochronna. Nakładam, on zostawia troszkę koloru i blasku, ale po godzinie już nie ma nic i trzeba aplikować ponownie. Tego koloru nie odkupię, bo trwałość jak dla mnie jest zbyt niska i chociaż rozumiem, że miało być "sheer", to nie rozumiem, dlaczego to trwa mniej niż godzinę.
Muszę też nadmienić, że ta seria ładnie pachnie, jak jakieś owoce, ale mnie to ni ziębi, ni grzeje, bo akurat zapach ten nie wydaje mi się jakiś szczególnie szałowy, po prostu tam jest i jest ok, ale się nie zachwycam.
Rouge Volupte Shine #6 Pink In Devotion
Jest to średni róż z delikatnymi srebrnymi drobinkami, których ja nigdy w życiu się na ustach nie doszukałam. One nikną w niewyjaśnionych okolicznościach. Kolor jest jednak uniwersalny, dzienny i bezpieczny. Ma większe krycie niż wspomniany wcześniej i też dłużej się utrzymuje, bo do 3 godzin. Tutaj nie wyczuwam już żadnego zapachu.
A tak wygląda na ustach:
Rouge Volupte Shine #49 Rose St Germain
Malinowo - różowy odcień z nutką koralu, niesamowicie mi się podoba i pięknie ożywia buzię. Odnoszę wrażenie, że kolor jest jeszcze bardziej trwały, niż numer 6, chociaż błyszczy równie pięknie. Wybieram go z nich wszystkich zdecydowanie najczęściej (chociaż wespół z 50, o której za chwilę).
Na ustach:
Rouge Volupte Shine #50 Fuchsia Stiletto
Zdecydowanie najbardziej rzucający się w oczy odcień. Wyrazisty, mocny, uwielbiam! Trwałość podobnie jak w numerze 49 około 3, czasem 3,5 godziny. Daje o wiele większe krycie niż numer 6 z serii Candy, ale wciąż nie jest to pełne krycie. Daje, jak cała reszta błyszczykowe, mokre wykończenie.
Na ustach:
Rouge Volupte Shine #52 Trapeze Pink
Ten kolor to najjaśniejszy z posiadanych przeze mnie odcieni. Powiedziałabym, że to taki chłodny, dość jasny róż, bardzo bezpieczny na co dzień, jeśli ktoś nie gustuje w mocno podkreślonych ustach. Niestety ten kolor nie jest taki fajny, jak pozostałe. Owszem, trzyma się dobrze, ale po dwóch godzinach za każdym razem, gdy go noszę zbiera się na środku ust w takie nieestetyczne białe farfocle. Próbowałam różnych metod, ale niestety za każdym razem jest to samo, także niestety też tego koloru bym nie odkupiła, bo mnie wkurza takie coś.
Na ustach:
Porównanie wszystkich odcieni:
Podsumowując: Moim zdaniem są to fajne pomadki i prócz niedociągnięć, o których napisałam w przypadku dwóch odcieni pozostałe są ok. Wiem, że cena jest trochę porażająca, ale to YSL, a do tego dużą część ceny płaci się za opakowanie. Ja jednak moje kupiłam na promocji, także zapłaciłam tylko ociupinkę więcej, niż bym zapłaciła za pomadki z MAC, więc nie jest źle. Nie kupię już jednak ani serii Candy, ani koloru 52 z serii Shine, bo uważam, że za taką kasę można postarać się lepiej, jednak do numerów 6, 49 i 50 nie mam żadnych zastrzeżeń i jeśli kiedykolwiek mi się skończą, a będzie jakaś spoko promocja, to być może nabędę.
A jak Wam się podobają?

18 komentarzy:

  1. Mimo wszystko kupuje mnie każda ale niestety albo stety to nie na moją kieszen :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bym za regularną cenę nie kupiła, ale za 1/3 ceny stwierdziłam, że ok, spróbować można :D

      Usuń
  2. Wszystkie przepięknie wyglądają na ustach! Szkoda, że u niektórych gorzej z trwałością, zwłaszcza za taką cenę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, za regularną cenę marna trwałość jest niewybaczalna, ale była duża promocja, także mogę trochę przymknąć oko, ale więcej nie kupię :)

      Usuń
  3. Należy im oddać,że robią chyba najpiękniejsze opakowania do kosmetyków ! Klasa i elegancja ... Widziałam każdą jedną na żywo ale chyba wybrałabym inna serię , ta niestety wydaje się być za bardzo błyszcząca w moim guście . Kolory fantastyczne <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się też ogromnie Chanelowe opakowania podobają, Macowe w sumie też, bo lubię takie czarne i klasyczne :)
      Właśnie dla mnie im bardziej błyszcząca, tym lepiej, bo uwielbiam pomadeczki, co zostawiają błyszczące wykończenie :)

      Usuń
  4. Świetne podsumowanie! Już wiele razy obiecuję sobie zakup pomadki RV ale jakoś nie mogę się zdecydować, a i różnorodność opinii w necie wcale nie ułatwia zakupów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci tak - są ok, fajne i mają ładne kolory i duży wybór, a do tego moje ulubione wykończenie. Są też delikatne i przyjemne w używaniu, ale za regularną cenę nie kupuj :D

      Usuń
  5. Ciągnie mnie do tych pomadek od dawna :) może niedługo któraś dobmnie trafi, wszak i gwiazdka i urodziny niebawem ;) a jeśli nie, to sama którąś kupię :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie polecam tylko serii Candy, mnie ona nie urzekła i byłabym zawiedziona bardzo mocno, gdybym kupiła tą pomadkę za pełną cenę, teraz też jestem zawiedziona, ale nie pluję sobie w brodę, że kupiłam ją za pełną sumę. Jak najbardziej polecam natomiast z serii RV numer 49 i 50, jeśli oczywiście lubisz takie kolorki :)

      Usuń
  6. Hmmm wydają się być całkiem ok, ale jakoś mnie nie powaliły. Najbardziej przypadła mi do gustu Trapeze Pink, chociaż ogólnie są do siebie zbliżone. Masz rację, że opakowanie słono kosztuje, ale w tym wypadku jest to w pełni uzasadnione :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też nie powaliły. Przyjemne są, trochę nawilżają, fajnie wyglądają i są ładne, ale czy 26 funtów to jest dobra cena za takie coś? No nie powiedziałabym. Na pewno można coś znaleźć podobnego i taniej, chociaż z drugiej strony nie żałuję, mam, przetestowałam, kolekcja się powiększyła, a jak zużyję wszystkie, to się zastanowię, co dalej :)
      Trapeze Pink to niestety ta, co się gromadzi jako białe ślady, pomimo pewnych minusów w tych innych to właśnie TP lubię najmniej właśnie przez to.

      Usuń
  7. Bardzo lubię pomadki z YSL, ale moimi faworytami są te w prostokątnych, złotych opakowaniach :) A szczególnie maty :) Ostatnio noszę na ustach tylko maty :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, jakie masz na myśli :) Ja żadnej z tamtych nie miałam, ale na razie i tak mam pomadkowy zastój, bo mam ich dużo i jakoś mnie wzięło teraz na Pandorę, a nie na kosmetyki :D
      Matów na sobie nie lubię, wolę taki lśniący efekt, a maty wydają mi się na mnie takie suche...

      Usuń
    2. Ja kiedyś też wolałam bardziej kremowe wykończenia, ale teraz mam fazę na mat :D Hehe :)
      Pandora powiadasz? Też lubię ;) Ale po zebraniu dwóch bransoletek nie mam już fazy na zbieranie nowych. Cały czas noszę te dwie :) A Ty też zbierasz koraliki na bransoletki?

      Usuń
    3. Mam wrażenie, że maty wysuszają mi usta, a poza tym po prostu nie podoba mi się, jak to matowe wykończenie wygląda. Jest takie suche... Zbyt suche jak na moje gusta:) Lubię wszędzie rozświetlenie - na twarzy u na ustach :D
      Może to zabrzmi komicznie, ale ja dopiero dorosłam do Pandory, wcześniej myślałam sobie, że chyba na łeb upadnę, jak kupię bransoletkę za tyle kasy i jakieś koraliki do niej za tyle szmalu, ale ostatnio mi odbiło i bym jednak chciała. Póki co nie mam jeszcze nic, ale podoba mi się bransoletka z płatkiem śniegu i chyba na nią się skuszę, tym bardziej że w październiku kupiłam tylko 3 rzeczy kosmetyczne - balsam do ust z Nivea, bazę pod cienie i pędzel z Zoevy i do tego wszystko w promocji, więc oszczędziłam na kosmach, to se kupię bransoletkę :D A z czasem będę zbierać koraliki, już mam kilka upatrzonych :) Taki jest plan :)

      Usuń
    4. Kurczę, to faktycznie dużo nie kupiłaś :) Pełen szacun! :) Ja tam nadal nie mogę się ogarnąć i zawsze się na coś skuszę :D
      Ja miałam fazę na Pandorę kilka lat temu, wówczas był na to mega szał :) Zbierałam różne, od wszystkich na wszelakie święta życzyłam sobie kolejnych i tak mi się uzbierały :) Ale powiem Ci, że pasują one praktycznie do wszystkiego, zarówno eleganckich kreacji jak i bardziej sportowych.

      Usuń
    5. Poprawka - dokupiłam jeszcze w listopadzie korektor z Narsa, ale to wszystko :) Nic nie potrzebuję i nic mi się nie podoba, wciąż mam wszystkiego pełno, szczególnie w kolorówce. Oprócz tuszy do rzęs to chyba najwięcej schodzi mi podkładu, ale to też jestem zaopatrzona, bo mam 8 sztuk, więc nie potrzebuję. Pomadki mam, wszystko mam... Nawet mam 6 opakowań pustych do B2M i powiem Ci szczerze, że chyba na razie nie wymieniam, bo nie mam na co. Mam wszystkie kolory z Maca, które chciałam, więc zamienić uzbierane w krwawicy opakowania na pomadkę, która mi się do końca nie podoba to nie za bardzo mi się uśmiecha :D Chyba poczekam aż któraś z tych, co lubię mi się skończy i wtedy wymienię na tą, co się skończyła :D
      Z Pandorą to się jak najbardziej zgodzę. Cena jest porażająca, ale te bransoletki są przepiękne, klasyczne, ponadczasowe i wykonane z najwyższą precyzją. Czemu, ach czemu to musi tyle kosztować? :D

      Usuń