Dziś chciałam Wam przedstawić jednego z moich różowych ulubieńców, czyli Chanelka. Nabyłam go w sumie całkiem przypadkowo, po prostu spodobał mi się kolor, a że i cena nie powalała na kolana, bo to było w strefie bezcłowej, to pomyślałam - a co tam? Lubię róże:) Tak oto Rose Initiale znalazł się w mojej kolekcji.
Opakowanie oczywiście jak przystało na Chanel jest piękne, czarne i klasyczne, ubrane w welurek, który się brudzi. W środku mamy róż oraz pędzelek (który oczywiście można od razu wyrzucić, bo na nic się nie zda, albo to ja jestem tak niedouczona, że nie potrafię tymi dołączanymi pędzlami się malować).
Po otwarciu opakowania od razu uderza w nasze nozdrza przecudny zapach pudrowo- różany, wiem, że może niektórzy tego nie lubią, ale ja wręcz uwielbiam, jak kosmetyki pachną. A ten róż pachnie naprawdę obłędnie.
Kolor jest typowo różowy (ale nie pinky róż, tylko stonowany). Zawiera drobinki, które są prawie że niewidoczne na twarzy, a jednak dodają fajnego blasku na skórze. Rose Initiale wydaje mi się jest odcieniem, który będzie pasował zarówno jasnym, jak i średnim karnacjom, przy ciemnych może go po prostu nie być widać. Jedno muśnięcie pędzlem i mamy zdrowy rumieniec na twarzy. Nie można też z nim przesadzić, a przynajmniej tak mi się wydaje. Jego struktura jest delikatna i miałka, jest podobna do róży Bourjois, ale jednak to nie do końca to samo (miałam 2 róże Bourjois i Chanel jest jednak trochę inny), Bourjois są twarde, prawie że trzeba je drapać, żeby nabrać nieco koloru na pędzel, natomiast Chanel jest mięciutki, nie wiem, jak to opisać, bo wciąż przecież to róż wypiekany. Po nałożeniu na twarz daje subtelny rumieniec, który utrzymuje się cały dzień, bez blaknięcia i przemieszczania się. Nie zrobimy sobie nim plam (może ciemniejszymi kolorami tych róży tak), jednak ten jest bardzo delikatny.
Swatch (kolor oddany w 100%):
Jedynym minusem jest tu oczywiście cena i kolory, oprócz tego jednego nie widziałam żadnego innego, który by mi się spodobał, który nie byłby za mocno "rażący" dla mojej cery, chociaż... Może nie widziałam wszystkich odcieni... Kupiłabym drugi i trzeci nawet, gdyby te kolory były fajniejsze. Przyznaję jednak, że Chanelek to jeden z moich ulubieńców i ten odcień odpowiada mi pod każdym względem, szczególnie, że pasuje do większości makijaży, jakie robię.
Moja ocena 9/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie bez powodu Chanel jest jedną z najlepszych marek ;)
OdpowiedzUsuńAh, strefy bezcłowe czasem są błogosławieństwem!
Dokładnie, ja zawsze kiedy wiem, że będę lecieć do Pl to odkładam kasę na strefę bezcłową :D Chociaż muszę przyznać, że na lotnisku, którego latam nie ma czasem wielu rzeczy, swego czasu napalałam się na róż Dior Rosy Glow, ale na lotnisku nie mieli go w ogóle i i tak musiałam potem kupić online.
UsuńLubię te róże mam w swojej kolekcji jeden i to zdobywany ,że hoho uparłam się na kolor , który był wycofywany , ale udało się dorwać i wielbię go:) Twój też mi się widzi :)
OdpowiedzUsuńTen mój to chyba nie jest limitowany okaz, bo był normalnie w sprzedaży w Debenhamsie, jak sprawdzałam już po zakupie:) Także zawsze możesz iść i obadać kolorek:)
Usuńsprawdzę, mój też nie był limitką ale się nagle zrobił:/dobrze, że mi go babki z Dougiego z innego miasta dorwały:D
UsuńSzczęściaro:) dobrze, że go mieli w ogóle w innym mieście:)
UsuńMnie roze Chanel nie pociagaja wlasnie przez te dziwaczne kolory;(
OdpowiedzUsuńTen jeden jedyny mi się spodobał ze względu na kolor właśnie (gdyż nie planowałam tego zakupu), gdyby nie było tego koloru to żaden inny nie wchodził w grę.
Usuń