Zacznę od tego, że moje opakowanie jest wersją miniaturową 2 ml, niestety nie znalazłam nigdzie informacji, ile ma pełnowymiarowy produkt. Z racji tego nie będę się jakoś szczególnie rozwodzić nad samym opakowaniem, bo uważam, że pełen wymiar po prostu wygląda lepiej, ale swoją miniaturę, jak i jeszcze kilka innych kupiłam w zestawie jako jeden z gratisów, więc nie będę marudzić.
Co ten tusz w ogóle ma robić? Może przytoczę to, co zostało napisane na Wizażu: " Marka Lancôme stworzyła produkt, który podkreśla siłę spojrzenia – tusz do rzęs Hypnôse Volume-à-porter. Kaszmirowa miękkość rzęs. Objętość rzęsa po rzęsie. Nowa maskara Hypnôse Volume-à-porter zaledwie jednym ruchem pozwala nadać rzęsom widoczną objętość. Stają się one wizualnie gęstsze i wydłużone, zachowując przy tym swoją naturalną elastyczność. Hypnôse Volume-à-porter to połączenie delikatnego aplikatora oraz unikatowej formuły, wzbogaconej o lateks i komórki macierzyste róży. Dzięki temu makijaż nie osypuje się i nie kruszy przez wiele godzin. Rzęsy pozostają intensywnie czarne, miękkie i wydłużone." Tyle obietnic producenta.
Szczoteczka jest silikonowa z wypustkami i prosta, nie ma tu żadnych udziwnień. Uważam, że nabiera odpowiednią ilość tuszu i nie ma żadnego problemu z rozprowadzaniem go na rzęsach. O grudkach można zapomnieć, rzęsy są doskonale wyczesane i pięknie podkreślone. Tak samo czerń jest czarna, a nie szara. I o czym trzeba wspomnieć - ta czerń nie blaknie w ciągu dnia. Spotkałam się bowiem z tuszami, które na początku po nałożeniu są czarne, a po jakimś czasie blakną i makijaż nie wygląda już tak cudownie.
Maskara ta pięknie przytrzymuje skręt zalotki. Jej konsystencja nie obciaża rzęs, tylko powoduje, że one wciąż są miękkie i sprężyste - takie dość naturalne w odczuciu, jeśli je dotkniemy.
Efekt, jaki daje Volume-à-porter jest mocny, wyrazisty, rzęsy są bardzo wydłużone i pogrubione, chociaż u mnie właśnie rzuca się w oczy ich długość, bo raczej mam dość cienkie rzęsiska, jednak wciąż możecie zobaczyć, że efekt jest naprawdę klawy:
Co do trwałości to jest całodniowa, nie ma żadnego osypywania, rozmazywania, odbijania się, słowem nic, do czego mogłabym się przyczepić. Ta maskara po prostu wygląda pięknie i trwa cały dzień aż do demakijażu. Nie wiem, czego mogłabym więcej chcieć? Dodatkowym plusem jest jej zywotność. Otóż mam miniaturę, którą używam codziennie już ponad miesiąc i nic się z nią jeszcze nie dzieje, a na przykład pełnowymiarowy tusz Max Factor 2000 Calorie wytrzymuje mi tylko do miesiąca, a potem zasycha i efekt jest mizerny. W tuszu z Loreala So Couture też żywotność była słaba. Owszem, mi tusze przeważnie starczają max na 2 miesiące, a w większości na 1,5 miesiąca, ale mówimy o tutaj o miniaturze porównanej z pełnym wymiarem, więc tym bardziej jestem zaskoczona i zadowolona. Ośmielę się stwierdzić, że jest to najlepszy z tuszy, jakie do tej pory używałam i nie wiem dlaczego odkryłam go dopiero teraz.
Muszę jednak wspomnieć o jednej rzeczy. Otóż słyszałam wielokrotnie, że wersje miniaturowe produktów (szczególnie tuszy) są czasem o wiele lepsze, niż pełnowymiarowe. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego tak jest, ale przyznaję sama, że raz taki przypadek miałam z tuszem Maca, także muszę dołączyć się do dziewczyn niezadowolonych z tego faktu, a tym samym kiedy będę odkupywać Hypnôse Volume-à-porter na pewno skuszę się znowu na miniaturkową wersję, bo trochę boję się kupić pełen wymiar i być potem niezadowolona. Jednak ten produkt, który posiadam - w tym opakowaniu, w tej pojemności jest dla mnie ideałem i naprawdę wiele będzie trzeba, żeby coś go przebiło (no dobra, Doll Eyes który miałam poprzednio też jest spoko, ale nie jest aż tak super jak ten). Także od siebie mogę ogromnie polecić Volume-à-porter i u mnie na pewno zobaczycie go jeszcze nie raz.
Też odnosicie takie wrażenie, że miniatury produktów są lepsze niż faktyczne produkty? Miałyście przyjemność z Hypnôse Volume-à-porter?
Moja ocena 10/10
Moja ulubiona szczoteczka :)
OdpowiedzUsuńJa najbardziej jednak lubię taką zwykłą - z włoskami, ale nie powiem, ten tusz mnie pozytywnie zaskoczył, mimo tego, że ma inną :D
UsuńBardzo ładnie wygląda :)
OdpowiedzUsuńPrawda? :) A na żywo jeszcze lepiej, bo aparat zjada kolory :D
UsuńWoW!!! WYgląda super!!!
OdpowiedzUsuńNaprawdę jest warta zakupu moim zdaniem :)
UsuńRzeczywiście z tymi tuszami to dziwna sprawa jest. Miniatury czasami są zdecydowanie lepsze i to nie tylko tuszy Lancome.
OdpowiedzUsuńWłaśnie. Mnie się to zdarzyło z tuszem z Maca, dostałam miniaturę przy zakupach online i używałam to był niezły, może nie szał, ale niezły, więc podczas promocji kupiłam sobie pełnowymiarowy i był słaby... Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest, ale to jest nie fair...
UsuńJa miałam miniaturę Guerlain i Smashbox to mnie zawiodły :D radę z miniatur daje IsaDora czy też z benefitu :D a z Lancome uwielbiam klasyczne Hypnose ;D
OdpowiedzUsuńMiałam Benefitową i cieszyłam się, że to tylko miniatura, bo miałam ochotę po pierwszym użyciu wywalić przez okno :D Ale tak cała reszta miniatur była ok, czego nie można powiedzieć o ich pełnowymiarowych wersjach niestety :/
UsuńKlasyczne Hypnose mam też chyba jeszcze w miniaturce, także wszystko przede mną :D
Super! Wciągam na listę! ;)
OdpowiedzUsuńA pewnie, bo warto :D
UsuńTusz w takiej mini wersji to zbawienie dla wielu kobiet ! Jestem fanką w zasadzie każdej maskary,którą marka Lancome wypuściła na rynek kosmetyczny. W sumie oprócz Gradiose żadna mnie nie zawiodła :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, taki mały tuszyk jest lepszy, niż duży, bo można sobie popróbować i do tego na podróż lepszy :D A jeśli chodzi o Lancomowe mascary to ja miałam dotąd tylko Doll Eyes i tą, z obu jestem zadowolona, także zobaczymy, jak będzie z pozostałymi, które mam :)
UsuńA o Grandiose słyszałam, że taka sobie niestety :/
Ależ rzęsy!
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
Usuń